19 sierpnia 2012

Słonie w żałobie po śmierci przyjaciela "zaklinacza słoni"


Gdy umarł Lawrence Anthony, legendarny autor bestsellera "Zaklinacz słoni" i człowiek który całe swoje życie poświęcił ratowaniu dzikich zwierząt, zdarzyła się rzecz zupełnie niezwykła. Krótko po jego śmierci, krocząc jeden po drugim w żałobnym orszaku, przemaszerowały przed jego domem dwa stada słoni prowadzone przez ich ogromne przywódczynie.

Jeden po drugim, w żałobnym orszaku, szły pożegnać swojego przyjaciela
Przez dwanaście godzin dwa stada tych wielkich i mądrych zwierząt maszerowały cierpliwie przez busz  w południowoafrykańskiej krainie Zulu, by dotrzeć do siedziby swojego zmarłego przyjaciela i wybawcy. Kilka lat wcześniej, zanim uratował je Lawrence Anthony, były to gwałtowne, nienawidzące ludzi i niebezpieczne zwierzęta, nad którymi wisiał  wyrok śmierci. Gdy oba stada, po wielogodzinnej wędrówce  dotarły wreszcie do jego domu, pozostały w pobliskiej okolicy jeszcze przez dwa następne dni, składając hołd i żegnając człowieka, którego tak mocno pokochały. A potem -  krocząc w dostojnej ciszy -  oddaliły się w gęstwinę buszu. Na zawsze pozostanie tajemnicą skąd dwadzieścia słoni wiedziało, że ich przyjaciel umarł 7 marca 2012 roku. 



Lawrence Anthony, nazywany w Południowej Afryce "zaklinaczem słoni", posiadał niezwykłą umiejętność uspokajania nawet najbardziej nerwowych i niespokojnych zwierząt. Światu znany jest   jako autor trzech książek: "Baghdad Art" - opisującej ratowanie zwierząt z bagdadzkiego zoo podczas wojny z Irakiem, "The Last Rhinos" i przetłumaczonego także na polski bestselleru "Zaklinacz słoni".

W rejonie Thula Thula, gdzie żył i pracował Anthony zamieszkują dwa stada słoni. Właśnie te, które przybyły, by go pożegnać w jego ostatniej drodze. "Nie widzieliśmy ich w okolicy domu blisko dwa lata, a podróż musiała im zająć najmniej dwanaście godzin. Pierwsze stado przybyło w niedzielę, a drugie dzień później. Kręciły się po okolicy około dwóch dni, zanim odeszły znowu w busz." - opowiada Dylan Anthony, syn zmarłego autora.




Słonie z dawien dawna znane są z tego, że głęboko przeżywają żałobę po zmarłych towarzyszach. W Indiach malutkie słoniątka są często wychowywane z chłopcami, którzy później stają się ich "mahout" - poganiaczami. Pomiędzy wychowywanymi razem człowiekiem i zwierzęciem tworzy się wtedy niezwykła, wręcz legendarna więź. Znanych jest wiele przypadków, gdy po śmierci czy to zwierzęcia, czy człowieka, jego partner marnieje i sam nie ma woli ani sił, aby żyć dalej.  Najsławniejszy i najbardziej wzruszający opis więzi człowieka ze słoniem znajdziemy w "Księdze dżungli" Rudyarda Kiplinga.

Słonie z rezerwatu Thula Thula to przecież jednak zwierzęta  żyjące w XXI wieku, a nie na stronicach książek Kiplinga.  Pierwsze stado, które przybyło w ten rejon kilka lat temu, było całkowicie dzikie i bardzo niebezpieczne. Słonie nienawidziły ludzi i nie uznawały niczyjej władzy. Nie zważając na żadne bariery, raz po raz uciekały z południowoafrykańskiego rezerwatu, wdzierając się na turystyczne kempingi i pustosząc pola zuluskich wieśniaków. Budzącym postrach olbrzymom groził wyrok śmierci. Wtedy właśnie, Lawrence Anthony, właściciel niewielkiego rezerwatu w okolicy Thula Thula, otrzymał propozycję przejęcia nieposkromionych zwierząt pod swoją pieczę. Następne miesiące były wypełnione jego desperacką walką o ich przeżycie i zdobycie ich zaufania. Oddajmy głos samemu zaklinaczowi słoni: "Była za kwadrans piąta rano. Stałem przed Naną, rozwścieczoną dziką słonicą, błagając w całkowitej desperacji, by się uspokoiła. Przecież od niej zależało życie nas obojga, bo rozdzielało nas jedynie 8000-voltowe ogrodzenie, które słonica, uciekając, była gotowa rozdeptać, a za nią podążyłoby całe stado. Nana nerwowo prężyła swoje ogromne ciało i falowała wielkimi uszami. "Nie rób tego, Nana" - prosiłem tak spokojnie, jak tylko potrafiłem. A ona stała tam, nieruchoma, ale wciąż spięta. Jej stado, czekając na to co zrobi Nana, zastygło w bezruchu. "To jest teraz twój dom" - kontynuowałem. "Proszę, nie rób tego, dziewczyno". Czułem jak jej oczy wwiercają się w moje. "Zabiją cię, jeśli uciekniesz. To jest teraz twój dom. Nie potrzebujesz już więcej uciekać."

"I nagle uderzył mnie absurd całej sytuacji" - pisał dalej Lawrence. "Stoję tutaj, w całkowitej ciemności, przemawiając do dzikiej słonicy z małym słoniątkiem, tak jakby była to przyjacielska pogawędka. I wierzę w każde wypowiadane słowo. A jestem przecież w najbardziej niebezpiecznej sytuacji jaką mógłbym sobie wyobrazić. "Zginiesz, jeśli odejdziesz. Zostań tutaj. Ja zostanę tutaj z razem z tobą. To jest dobre miejsce". Nana zrobiła jeszcze jeden krok do przodu. Widziałem, jak znowu nerwowo napina swoje olbrzymie ciało, gotowa do połamania ogrodzenia i ucieczki z całym stadem. Stałem na jej drodze, więc gdyby ruszyła, miałem tylko sekundy na ucieczkę i wdrapanie się na najbliższe drzewo. Przez głowę przemknęła mi myśl, czy będę wystarczająco szybki, by stado mnie nie stratowało. Prawdopodobnie nie. I w tym momencie coś dziwnego zdarzyło się między mną, a Naną. Jakaś iskierka porozumienia, która rozbłysnęła na zaledwie ułamek sekundy i równie nagle znikła. Nana odwróciła się powoli i rozpłynęła w ciemnościach. A za nią cała reszta stada. Do dzisiaj nie rozumiem, co się między nami wtedy stało, ale dało mi to pierwsze światełko nadziei, pierwsze od momentu, gdy stado wkroczyło w moje życie."

Lawrence Anthony z Naną i jej małym słoniątkiem



Dwa lata później, gdy stado Nany już się zadomowiło, ponownie poproszono Lawrenca o przyjęcie jeszcze jednego słonia w tarapatach - przerażonego i zupełnie samotnego, gdyż cała reszta stada została wystrzelana na jego oczach. Walka o zdobycie zaufania dzikiego zwierzęcia zaczęła się na nowo. Sława zaklinacza słoni rozchodziła się szybko i inne olbrzymy, niechciane i znienawidzone gdzie indziej, znajdowały w Thula Thula swój dom. Tak powstało jego drugie stado. 

Skąd słonie - przebywające w oddalonych zakamarkach rezerwatu - wiedziały, że umarł ich przyjaciel? Jeśli zdarza się w naszym życiu moment, gdy czujemy, że istnieje cudowna łączność wszystkich istot bożych, na pewno poczujemy ją myśląc o słoniach z Thula Thula. Gdy stanęło serce człowieka - w dziesiątkach serc słoni zapanowała żałoba. Człowiek z sercem wypełnionym miłością dał im dom i leczył ich psychiczne rany, a one - w podzięce - wędrowały długie dni, by złożyć mu ostatni hołd.

1 komentarz: