19 sierpnia 2012

Słonie w żałobie po śmierci przyjaciela "zaklinacza słoni"


Gdy umarł Lawrence Anthony, legendarny autor bestsellera "Zaklinacz słoni" i człowiek który całe swoje życie poświęcił ratowaniu dzikich zwierząt, zdarzyła się rzecz zupełnie niezwykła. Krótko po jego śmierci, krocząc jeden po drugim w żałobnym orszaku, przemaszerowały przed jego domem dwa stada słoni prowadzone przez ich ogromne przywódczynie.

Jeden po drugim, w żałobnym orszaku, szły pożegnać swojego przyjaciela
Przez dwanaście godzin dwa stada tych wielkich i mądrych zwierząt maszerowały cierpliwie przez busz  w południowoafrykańskiej krainie Zulu, by dotrzeć do siedziby swojego zmarłego przyjaciela i wybawcy. Kilka lat wcześniej, zanim uratował je Lawrence Anthony, były to gwałtowne, nienawidzące ludzi i niebezpieczne zwierzęta, nad którymi wisiał  wyrok śmierci. Gdy oba stada, po wielogodzinnej wędrówce  dotarły wreszcie do jego domu, pozostały w pobliskiej okolicy jeszcze przez dwa następne dni, składając hołd i żegnając człowieka, którego tak mocno pokochały. A potem -  krocząc w dostojnej ciszy -  oddaliły się w gęstwinę buszu. Na zawsze pozostanie tajemnicą skąd dwadzieścia słoni wiedziało, że ich przyjaciel umarł 7 marca 2012 roku. 



Lawrence Anthony, nazywany w Południowej Afryce "zaklinaczem słoni", posiadał niezwykłą umiejętność uspokajania nawet najbardziej nerwowych i niespokojnych zwierząt. Światu znany jest   jako autor trzech książek: "Baghdad Art" - opisującej ratowanie zwierząt z bagdadzkiego zoo podczas wojny z Irakiem, "The Last Rhinos" i przetłumaczonego także na polski bestselleru "Zaklinacz słoni".

W rejonie Thula Thula, gdzie żył i pracował Anthony zamieszkują dwa stada słoni. Właśnie te, które przybyły, by go pożegnać w jego ostatniej drodze. "Nie widzieliśmy ich w okolicy domu blisko dwa lata, a podróż musiała im zająć najmniej dwanaście godzin. Pierwsze stado przybyło w niedzielę, a drugie dzień później. Kręciły się po okolicy około dwóch dni, zanim odeszły znowu w busz." - opowiada Dylan Anthony, syn zmarłego autora.




Słonie z dawien dawna znane są z tego, że głęboko przeżywają żałobę po zmarłych towarzyszach. W Indiach malutkie słoniątka są często wychowywane z chłopcami, którzy później stają się ich "mahout" - poganiaczami. Pomiędzy wychowywanymi razem człowiekiem i zwierzęciem tworzy się wtedy niezwykła, wręcz legendarna więź. Znanych jest wiele przypadków, gdy po śmierci czy to zwierzęcia, czy człowieka, jego partner marnieje i sam nie ma woli ani sił, aby żyć dalej.  Najsławniejszy i najbardziej wzruszający opis więzi człowieka ze słoniem znajdziemy w "Księdze dżungli" Rudyarda Kiplinga.

Słonie z rezerwatu Thula Thula to przecież jednak zwierzęta  żyjące w XXI wieku, a nie na stronicach książek Kiplinga.  Pierwsze stado, które przybyło w ten rejon kilka lat temu, było całkowicie dzikie i bardzo niebezpieczne. Słonie nienawidziły ludzi i nie uznawały niczyjej władzy. Nie zważając na żadne bariery, raz po raz uciekały z południowoafrykańskiego rezerwatu, wdzierając się na turystyczne kempingi i pustosząc pola zuluskich wieśniaków. Budzącym postrach olbrzymom groził wyrok śmierci. Wtedy właśnie, Lawrence Anthony, właściciel niewielkiego rezerwatu w okolicy Thula Thula, otrzymał propozycję przejęcia nieposkromionych zwierząt pod swoją pieczę. Następne miesiące były wypełnione jego desperacką walką o ich przeżycie i zdobycie ich zaufania. Oddajmy głos samemu zaklinaczowi słoni: "Była za kwadrans piąta rano. Stałem przed Naną, rozwścieczoną dziką słonicą, błagając w całkowitej desperacji, by się uspokoiła. Przecież od niej zależało życie nas obojga, bo rozdzielało nas jedynie 8000-voltowe ogrodzenie, które słonica, uciekając, była gotowa rozdeptać, a za nią podążyłoby całe stado. Nana nerwowo prężyła swoje ogromne ciało i falowała wielkimi uszami. "Nie rób tego, Nana" - prosiłem tak spokojnie, jak tylko potrafiłem. A ona stała tam, nieruchoma, ale wciąż spięta. Jej stado, czekając na to co zrobi Nana, zastygło w bezruchu. "To jest teraz twój dom" - kontynuowałem. "Proszę, nie rób tego, dziewczyno". Czułem jak jej oczy wwiercają się w moje. "Zabiją cię, jeśli uciekniesz. To jest teraz twój dom. Nie potrzebujesz już więcej uciekać."

"I nagle uderzył mnie absurd całej sytuacji" - pisał dalej Lawrence. "Stoję tutaj, w całkowitej ciemności, przemawiając do dzikiej słonicy z małym słoniątkiem, tak jakby była to przyjacielska pogawędka. I wierzę w każde wypowiadane słowo. A jestem przecież w najbardziej niebezpiecznej sytuacji jaką mógłbym sobie wyobrazić. "Zginiesz, jeśli odejdziesz. Zostań tutaj. Ja zostanę tutaj z razem z tobą. To jest dobre miejsce". Nana zrobiła jeszcze jeden krok do przodu. Widziałem, jak znowu nerwowo napina swoje olbrzymie ciało, gotowa do połamania ogrodzenia i ucieczki z całym stadem. Stałem na jej drodze, więc gdyby ruszyła, miałem tylko sekundy na ucieczkę i wdrapanie się na najbliższe drzewo. Przez głowę przemknęła mi myśl, czy będę wystarczająco szybki, by stado mnie nie stratowało. Prawdopodobnie nie. I w tym momencie coś dziwnego zdarzyło się między mną, a Naną. Jakaś iskierka porozumienia, która rozbłysnęła na zaledwie ułamek sekundy i równie nagle znikła. Nana odwróciła się powoli i rozpłynęła w ciemnościach. A za nią cała reszta stada. Do dzisiaj nie rozumiem, co się między nami wtedy stało, ale dało mi to pierwsze światełko nadziei, pierwsze od momentu, gdy stado wkroczyło w moje życie."

Lawrence Anthony z Naną i jej małym słoniątkiem



Dwa lata później, gdy stado Nany już się zadomowiło, ponownie poproszono Lawrenca o przyjęcie jeszcze jednego słonia w tarapatach - przerażonego i zupełnie samotnego, gdyż cała reszta stada została wystrzelana na jego oczach. Walka o zdobycie zaufania dzikiego zwierzęcia zaczęła się na nowo. Sława zaklinacza słoni rozchodziła się szybko i inne olbrzymy, niechciane i znienawidzone gdzie indziej, znajdowały w Thula Thula swój dom. Tak powstało jego drugie stado. 

Skąd słonie - przebywające w oddalonych zakamarkach rezerwatu - wiedziały, że umarł ich przyjaciel? Jeśli zdarza się w naszym życiu moment, gdy czujemy, że istnieje cudowna łączność wszystkich istot bożych, na pewno poczujemy ją myśląc o słoniach z Thula Thula. Gdy stanęło serce człowieka - w dziesiątkach serc słoni zapanowała żałoba. Człowiek z sercem wypełnionym miłością dał im dom i leczył ich psychiczne rany, a one - w podzięce - wędrowały długie dni, by złożyć mu ostatni hołd.

Czy Kolumb był Polakiem? Sensacyjna hipoteza amerykańskiego historyka.



Portret Krzysztofa Kolumba Museo Naval w Madrycie
Odkrywca Nowego Świata nie był synem tkacza z Genui, lecz potomkiem polskiego króla. Do takiego sensacyjnego wniosku doszedł profesor Manuel da Silva Rosa, pochodzący z Azorów historyk z Uniwersytetu Duke'a w Karolinie Północnej. Biegły w siedmiu językach uczony, uważany za jednego z największych znawców życia Krzysztofa Kolumba, jest autorem trzech książek poświęconych wielkiemu żeglarzowi. 

Po 20 latach wnikliwych badań i studiowania średniowiecznych dokumentów w archiwach Portugalii, Hiszpanii, Dominikany i Polski, amerykański naukowiec twierdzi, iż rozwiązał 500-letnią zagadkę pochodzenia Krzysztofa Kolumba i może udowodnić, że tak naprawdę nazywał się on Segismundo Henriques czyli Zygmunt Henrykowicz, urodził się na Maderze w Portugalii i płynęła w nim królewska krew.  


Król Władysław III Warneńczyk vel Henryk Niemiec. 

Profesor da Silva Rosa jest przekonany, że Kolumb był synem króla Polski i Węgier, Władysława III Warneńczyka, który zaginął po bitwie pod Warną w 1444 roku. Według naukowca, Władysław przeżył bitwę i udał się na wygnanie na portugalską wyspę Maderę, gdzie znany był jako Henrique Alemão czyli Henryk Niemiec . Poślubił tam portugalską szlachciankę Senhorinha Annes i miał z nią syna o imieniu Segismundo - znanego światu jako Krzysztof Kolumb. 

"Władysław Warneńczyk"
Jan Matejko (1838-1893)
W średniowiecznym świecie znanych jest wiele przypadków, gdy władcy rezygnowali z bogactw i władzy, jak choćby portugalski król Afonso V, który rozczarowany polityką dworską abdykował i zamierzał ruszyć jako prosty rycerz do Ziemi Świętej.  Na dowód tego, że król Władysław III nie zginął pod Warną, amerykański naukowiec przytacza fakt, że w śmierć króla na polu bitwy powątpiewano już od samego wydarzenia. Nigdy nie znaleziono na polu bitwy ani ciała ani zbroi króla, choć ciało polskiego monarchy było łatwe do rozpoznania, gdyż miał on 6 palców u jednej ze stóp. Według relacji współczesnych, głowę króla miał jakoby przechowywać w miodzie sułtan turecki. Jednak wenecki poseł, wysłany przez europejskich władców dla sprawdzenia tej wiadomości, po obejrzeniu trofeum utrzymywał, że głowa należała do kędzierzawego blondyna, podczas gdy Władysław III Warneńczyk był ciemnowłosy .



"Bitwa pod Warną". Stanisław Chlebowski (1835-1884)
Nasiliło to legendy o cudownym ocaleniu 20-letniego władcy, jego sekretnej podróży do Ziemi Świętej po przegranej bitwie i ostatecznym osiedleniu się króla w Portugalii. Z kolei dwóch polskich franciszkanów, których wysłano ok. 1450 roku, by sprawdzili dochodzące z Portugalii wieści o królu polskim, któremu król Afonso V nadał w dożywotnią dzierżawę ziemię w okręgu Cabo Girão na Maderze, po powrocie do Polski przysięgało na Biblię, że spotkali na Maderze prawdziwego Władysława Warneńczyka. Próbowali go nakłonić do powrotu do Polski, lecz bezskutecznie. Władysław III nie chciał być królem.Potwierdzenie informacji, że Władysław Warneńczyk przeżył bitwię pod Warną i zamieszkał w Portugalii odnalazł także polski historyk Leopold Kielanowski w archiwum zakonu krzyżackiego. Natomiast potomkowie Henryka Niemca udowodnili na dworze hiszpańskim w XVI wieku, że pochodzą z rodu polskich królów. 

Źródła portugalskie mówią o polskim królu, który po przegranej bitwie z Turkami i podróży do Ziemi Świętej osiedlił się na Maderze jako Henrique Alemão, ożenił się z Senhorinha Annes i miał z nią dwóch synów. Król Portugalii Afonso V był świadkiem na jego ślubie. Alemão zbudował w Madalena do Mar kościoły pod wezwaniem św. Katarzyny i św. Marii Magdaleny. W tym ostatnim, został przestawiony jako św. Joachim spotykający św. Annę pod złotą bramą na obrazie namalowanym przez Mestre da Adoração de Machico na początku XVI wieku.


św. Joachim ze św. Anną
Obraz w kościele Marii Magdaleny
Tak opowiada o Henrique Alemão Gaspar Frutuoso w swoich "Saudades da Terra":

"Mówiono o nim, że był polskim królem, który po przegranej bitwie pod Warną przeciwko Muratowi II udał się do Ziemi Świętej jako rycerz zakonu św. Katarzyny z Góry Synai. Gdy przybył na wyspę Maderę, João Gonçalo Zarco dał mu w dożywotnią dzierżawę ziemię zwaną Madalena do Mar w okręgu Cabo Girão, co zatwierdził następca tronu Henryk w dniu 29 kwietnia 1457 roku, a potem król Afonso V dnia 18 maja tego samego roku. Henrique Alemão założył tam dużą farmę, z kaplicą pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Ożenił się z panią Annes z którą miał dwóch synów i umarł nieszczęśliwie, zgnieciony przez skały, które obsunęły się z Cabo Girão na jego łódkę, gdy wracał z miasta Fuchal do Madaleny. Jego żona wyszła poźniej za mąż za João Rodrigues de Freitas". 

 
Krzysztof Kolumb synem polskiego króla?

Powtarzana przez wieki najpopularniejsza teoria o pochodzeniu Krzysztofa Kolumba głosi, iż był on synem prostego tkacza z włoskiego miasta Genua, skąd w zupełnie niejasny sposób trafił do Portugalii. Tam, w ciągu kilku lat nauczył się nie tylko portugalskiego, kastylijskiego i łaciny, ale także sztuki pisania i czytania, nie tylko posiadł obszerną wiedzę z zakresu algebry, geometrii, geografii, teologii i nawigacji, ale także ożenił się z arystokratką - Filipą Moniz de Perestrello.Szybko też dostał się do najbliższego otoczenia króla Portugalii Jana II. W jaki sposób prostemu, niepiśmiennemu, bez grosza przy duszy robotnikowi z Genui udało się tego dokonać? 

Według Manuela Rosa, o wiele bardziej prawdopodobna jest teoria, że Kolumb był kimś dobrze i od dawna znanym na dworze portugalskim, miał arystokratyczne pochodzenie i w młodości odebrał gruntowne wykształcenie. Aby ukryć prawdziwe pochodzenie Kolumba i chronić tożsamość jego ojca, uknuto spisek i choć na portugalskim dworze doskonale znano prawdę - nigdy nie została ona ujawniona. Wysoce prawdopodobnym jest, że dbano o anonimowość ukrywającego się na Maderze polskiego króla, by rozmaite siły w Europie nie grały jego osobą oraz prawem do polskiego i węgierskiego tronu. Uznanie Władysława Warneńczyka za ojca człowieka, którego znamy dzisiaj jako Krzysztofa Kolumba pozwala nam na wyjaśnienie wielu zagadek z jego życiorysu. Małżeństwo Kolumba zawarte w 1475 roku z arystokratką portugalską, Filipą Moniz, córką Bartolomeo Perestrello, członka elitarnego Orden de Santiago, rycerza na dworze księcia Henryka Żeglarza i gubernatora położonej niedaleko Madery wyspy Porto Santo, wymagało zgody króla Portugalii Jana II. Wyrażenie takiej zgody oznaczało jednocześnie uznanie przez portugalskiego króla arystokratycznego pochodzenia Kolumba. Znamienne jest też, że całe 15 lat przed wojażami do Nowego Świata, zanim otoczyła go sława wielkiego odkrywcy, Kolumb nie tylko poślubił arystokratkę, ale mógł swobodnie kontaktować się z królami Portugalii i Hiszpanii. Trudno przypuszczać, by było to możliwe do osiągnięcia dla człowieka z gminu, zwykłego tkacza z Genui. 


Dom Krzysztofa Kolumba na wyspie Porto Santo na archipelagu Madera

Na związki Kolumba z postacią Henryka Niemca wskazuje też fakt - uważa amerykański profesor - iż w pewnym okresie życia Kolumb mieszkał na Maderze, dokładnie tam, gdzie znajdował się pałac tajemniczego rycerza. Opatrywał też swoje listy monogramem, na którym widać literę S. Wiadomo jest, że syn Henryka Niemca miał na imię Segismundo czyli Zygmunt, imię przewijające się wśród Jagiellonów. Syn Kolumba, w swoich wspomnieniach na temat ojca podkreślał, że nigdy nie chciał on ujawniać swojego pochodzenia. Znane nam podpisy Krzysztofa Kolumba można odcyfrowywać na kilka sposobów, przypominają one bowiem raczej zaszyfrowaną informację, niż sygnaturę. Sam Kolumb używał zresztą nazwiska Colon, a forma Columbus to zwykła pomyłka jednego z włoskich biskupów w dopisku do listu ogłaszającego odkrycie nowego lądu. Charakterystyczne, że chociaż błąd szybko się upowszechnił, sam Kolumb nigdy nie próbował go sprostować. Natomiast dokument, uważany za ostatni testament Krzysztofa Kolumba i przez wieki stanowiący dowód, iż wielki odkrywca urodził się w Genui - po ponownym badaniu okazał się fałszerstwem. Profesor Manuel da Silva Rosa jest przekonany, że od Krzysztofa Kolumba, aż do śmierci podróżnika w 1506 roku wymagano, by dla ukrycia tożsamości jego ojca, ukrywał on swoje prawdziwe pochodzenie. 

Spiskowa teoria dziejów?

Profesor Manuel da Silva Rosa
Profesor Manuel de Silva Rosa
"To kolejna głupia spiskowa teoria. Tak sobie pomyślałem, kiedy zacząłem lekturę książki" – stwierdził amerykański profesor  James T. McDonough. "Teraz jednak wierzę, że Kolumb jest winny oszustwa przeciw patronom swojego rejsu. Przez całe swoje życie słynny odkrywca nie zdradził, że w jego żyłach płynie królewska krew."
Profesor historii Jose Carlos Calazans z Uniwersytetu w Lizbonie również wątpił w odkrycia Manuela da Silva Rosa, lecz zaczął w nie wierzyć, gdy dostał do ręki dowód w postaci pracy Rosa "Columbus: The Untold Story" (Kolumb. Historia Nieznana). "Ta książka na zawsze zmieni sposób, w jaki patrzymy na naszą historię". Inny profesor, Antonio Vicente, historyk z Uniwersytetu w Lizbonie stwiedził: "Po raz pierwszy przeczytałem książkę o Kolumbie, która nie narzuca przyjętych z góry teorii i wszystkie części historycznej łamigłówki są szczegółowo udowadniane punkt po punkcie". Natomiast znany na świecie historyk, profesor Joaquim Verissimo Serrao deklaruje, że w stu procentach zgadza się z wnioskami profesora da Silva Rosa na temat pochodzenia Krzysztofa Kolumba.

O teorii amerykańskiego naukowca zrobiło się głośno na świecie. Wywiady z autorem wyemitowały m.in. hiszpańskie,  portugalskie i amerykańskie telewizje oraz dostępny w wielu miejscach naszego globu Discovery Channel. Sensacyjna wiadomość wzbudziła również zainteresowanie prasy. Między innymi, brytyjski dziennik "Daily Telegraph" donosił, że "Krzysztof Kolumb był synem polskiego króla", "Daily Mail" nazwał podróżnika Krzysztofem Kolombowiczem, a "New York Daily News" artykuł na ten temat zaczął słowami: "Mamma mia! Krzysztof Kolumb był Polakiem, a nie Włochem". 

Profesor chce zbadać DNA

O polskiej krwi płynącej w żyłach Krzysztofa Kolumba, według amerykańskiego historyka, może świadczyć jego słowiańska uroda - był lekko rudawy, o jasnej karnacji, niebieskooki. Miał też orli nos, tak jak Władysław Warneńczyk. Profesor Rosa ostatecznego potwierdzenia swojej tezy o polskim pochodzeniu wielkiego żeglarza upatruje w badaniach DNA i chciałby zdobyć materiał genetyczny Jagiellonów. Na badania porównawcze DNA nie zdecydowali się jednak księżęta Sanguszkowie, jedyni ich żyjący potomkowie. Naukowiec twierdzi, że wysłał prośbę do katedry na Wawelu o możliwość zbadania szczątków ojca króla Władysława III Warneńczyka, Władysława II Jagiełły. DNA samego Kolumba oraz jego bliskich jest już naukowcom znane. Czas pokaże, czy badania DNA potwierdzą fascynujące wnioski profesora Rosa, podważające cała dotychczasową wersję historiografii.

Film przestawiający odkrycia profesora Manuela da Silva Rosa "Columbus. A spy unmasked by Manuel Rosa", część 1 z 2

http://www.youtube.com/watch?v=RJ-H7A3J9Vg

Film przestawiający odkrycia profesora Manuela da Silva Rosa "Columbus. A spy unmasked by Manuel Rosa", część 2 z 2

http://www.youtube.com/watch?v=SE-jeaLa35k

 



 





18 sierpnia 2012

Wyspa Tobago. Polski kolonializm z przymrużeniem oka.

Dokładnie sześć lat temu piłkarska drużyna Trynidadu i Tobago po raz pierwszy w historii tego państwa zagrała w Piłkarskich Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej. Trenerem egzotycznych piłkarzy, którzy nie zdobyli na Mistrzostwach ani jednej bramki, a mimo to po powrocie do kraju powitano ich jak bohaterów, był doskonale znany polskim kibicom Leo Beenhakker. To właśnie po występach drużyny Trynidadu i Tobago w Mundialu zaproponowano mu objęcie posady polskiego szkoleniowca. Jednak to nie Leo Beenhakker najbardziej łączy Polskę z tymi odległymi wyspami, a książę kurlandzki Jakub Kettler - lennik polskich królów Władysława IV i Jana Kazimierza.

    
Od lewej: Mapa Trynidadu i Tobago. Mapa Karaibów. 

Wyspy dźwieczące muzyką calypso. 

Republika Trynidadu i Tobago wchodzi w skład archipelagu Małych Antyli i leży pomiędzy Morzem Karaibskim, a Oceanem Atlantyckim, na północ od Wenezueli, w pobliżu Grenady i Barbadosu. Cała powierzchnia kraju, składającego się z dwóch większych wysp - Trynidadu i Tobago oraz kilku mniejszych wysepek, to jedynie 5128 km². Największą i najbardziej zaludnioną wyspą jest Trynidad. Tam też leży stolica republiki, Port-of-Spain. Język urzędowy kraju to angielski, lecz językiem powszechnie używanym jest kreolski. Zarówno język, jak i nazwy miast -  w równych proporcjach pochodzenia angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego i tubylczego języka indiańskiego, odzwierciedlają kolonialną historię kraju. Trynidad i Tobago to zarówno kraj nizinny, jak i górski, pełen zachwycających wodospadów i poprzecinany kilkoma krótkimi rzekami. Klimat typowo tropikalny, z dwoma sezonami: suchym, trwającym sześć miesięcy i mokrym przez następne pół roku. Średnia temperatura roku wynosi około 26°C. W przeciwieństwie do innych wysp na Karaibach, wyspy Trynidad i Tobago są niezwykle rzadko nawiedzane przez niszczące huragany. Fauna i flora jest bardzo urozmaicona,  pomimo sporej ingerencji człowieka w środowisko w postaci przemysłu i rolnictwa. Trynidad i Tobago jest miejscem narodzin karaibskiej muzyki calypso, a trynidadzki wynalazek - bębny stalowe, są jedynym akustycznym instrumentem muzycznym wynalezionym w XX wieku. 



Obydwie wyspy były oryginalnie zamieszkałe przez Indian pochodzenia południowo-amerykańskiego. Pierwsze ślady osad ludzkich pochodzą sprzed 7 tysięcy lat i są najstarszymi  ludzkimi siedliskami, które archeologowie znaleźli na Karaibach. W czasie, gdy na wyspy przybyli Europejczycy, Trynidad zamieszkiwały mówiące językiem Arawakan plemiona Nepoja i Suppoja oraz plemię Yao, które posługiwało się językiem karaibskim, natomiast na Tobago mieszkało karaibskie plemię Galibi.  Wyspę Trynidad dla Europejczyków odkrył Krzysztof Kolumb w dniu 31 lipca 1948 roku.  Kolumb dojrzał także z oddali wyspę Tobago, co zanotował w swoim dzienniku okrętowym - nadając jej nazwę Bella Forma, lecz na samej wyspie nigdy nie wylądował . Po odkryciu wyspy, najpierw na Trynidadzie zaczęli osiedlać się na Hiszpanie i chociaż była ona wciąż w większości pokryta lasem, powstawały tam liczne plantacje tytoniu i kakao. Do pracy na plantacjach Hiszpanie wykorzystywali najpierw niewolniów indiańskich, a potem sprowadzonych z Afryki Murzynów. Natomiast wyspa Tobago, po wielu nieudanych próbach kolonizacji przez przez różne nacje, w roku 1654 roku stała się oficjalnie zależna od Kurlandii, tym samym zostając własnością lenną Polski! 

Geneza polskiej odysei kolonialnej  

Jak doszło do tego, że daleka, egzotyczna wyspa na Karaibach stała się lennem Rzeczpospolitej Obojga Narodów? Wszystko zaczęło się w 1557 roku, kiedy to Johann Wilhelm von Fürstenberg, wielki mistrz inflanckiej gałęzi zakonu krzyżackiego, zagrożony przez Rosję, złożył polskiemu królowi Zygmuntowi II Augustowi hołd lenny i zawarł sojusz skierowany przeciwko Rosji. W wyniku sojuszu doszło do wojny litewsko-rosyjskiej. Jeszcze w trakcie trwania wojny, w 1561 roku, następca von Fürstenberga, wielki mistrz Gotthard Kettler, przechodząc na luteranizm sekularyzował zakon i w południowej części posiadłości zakonnych utworzył pod swoim berłem świeckie Księstwo Kurlandii i Semigalii, które automatycznie stało się lennem Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Książę Jakub Kettler
W pierwszej połowie XVII wieku władcą Księstwa Kurlandii i Semigalii został wnuk Gottharda Kettlera, Jakub Kettler - człowiek ekscentryczny, przedsiębiorczy i uparty. Miał on swoją idée fixe - własne kolonie zamorskie. Wykształcony na zachodzie Europy, w Anglii, Francji i Holandii, doszedł do słusznego wniosku, że bogactwo nie zależy od wielkości posiadanych ziem, lecz przede wszystkim od rozwoju handlu i rzemiosła.
Zamierzał więc dla swojego księstwa uzyskać kolonie, by stamtąd sprowadzać poszukiwane w Europie towary. W 1647 roku Jakub Kettler zaproponował polskiemu królowi Władysławowi IV oraz kupcom kurlandzkim, gdańskim i królewieckim założenie kompanii do prowadzenia handlu z Indiami Wschodnimi i Zachodnimi oraz Afryką. Niestety, ani polski król, ani kupcy z Polski nie byli zainteresowani tą inicjatywą. 


Kilka lat później, Kettler lojalnie zaproponował udział w kolonialnym interesie także królowi Janowi Kazimierzowi, ten jednak również nie okazał zainteresowania pomysłem. Zamiarem kurlandzkiego księcia było zorganizowanie, przy poparciu Jana Kazimierza i papieża Innocentego X,  wielkiej floty złożonej z czterdziestu okrętów w celu pozyskania terenów w Afryce i Ameryce Południowej. Sama Kurlandia była zbyt mała i słaba na tak olbrzymie przedsięwzięcie. Planowane przyczółki w Gambii i wyspa Tobago miały być tylko punktem wyjścia do następnych wielkich wypraw kolonizacyjnych. W Ameryce Południowej Polska miała objąć w posiadanie obszary na północ od równika – czyli obecną Gujanę i północną Brazylię. Niestety, te plany Jakuba Kettlera nigdy nie zostały wcielone w życie, a Rzeczpospolita Obojga Narodów straciła okazję, by zostać wielkim krajem kolonialnym. 

Afrykańskie lenno Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Nie uzyskawszy wsparcia króla Władysława IV, w 1650 roku książę Jakub Kettler na własną rękę polecił Henrykowi Mombergowi, swojemu agentowi w Amsterdamie, zorganizowanie Kampanii Gwinejskiej i poszukanie dogodnego miejsca do założenia faktorii w Afryce. Rok później przedsiębiorczy książę wysłał do Afryki statek o nazwie „Walfisch” z setką żołnierzy dowodzonych przez Joachima Denigera oraz zakupił od władcy kraju Barra, leżącego na północnym brzegu rzeki Gambii, bezludną wysepkę św. Andrzeja. W ciągu następnych kilku lat Jakub Kettler dokupił skrawek lądu w kraju Barra leżący naprzeciwko wyspy św. Andrzeja, pas lądu w rejonie Gassanu oraz wydzierżawił od króla Kombo Wyspę św. Marii, gdzie założył fort handlowy. Oficjalnie kolonie kurlandzkie w Afryce Zachodniej, na terenie dzisiejszej Gambii, istniały do 1964 roku. 


Mapa zachodnich wybrzeży Afryki, XVII wiek. British Library  w Londynie

Podczas potopu szwedzkiego książę Jakub Kettler poparł w tym konflikcie Polskę i w rezultacie w 1658 roku dostał się do szwedzkiej niewoli. Został z niej wypuszczony dopiero po podpisaniu pokoju w Oliwie w 1660 roku . Holendrzy, korzystając z trudnej dla kurlandzkich kolonizatorów sytuacji, dwa razy zajmowali Gambię Kurlandzką – kolejno w 1659 roku i w 1660 roku. Podczas tej ostatniej okupacji, władca kraju Barra uniemożliwił Holendrom zaopatrywanie się w wodę i drewno, a w dodatku wziął kilku z nich w niewolę. Gdy do pomocy Kurlandczykom przyłączył się także król Kombo, Holendrzy poddali zajęty uprzednio fort na wyspie św. Andrzeja oraz uwolnili kurlandzkiego gubernatora gambijskiej kolonii, majora Otto Stiela. Gambia Kurlandzka została odrestaurowana. Nie na długo jednak, gdyż rok później do Gambii przypłynęli Brytyjczycy, żądając od majora Stiela niezwłocznego przekazania fortu. Biała załoga fortu na wyspie Św. Andrzeja liczyła wówczas zaledwie siedem osób, w tym dwie kobiety, więc o rzeczywistej obronie nie mogło być mowy. Po kilku dniach negocjacji Anglicy zajęli posiadłości Kurlandii w Gambii, a Wyspę św. Andrzeja przemianowali na James Island.

Wyspa Tobago - polska kolonia XVII wieku  

Najprawdopodobniej w 1642 roku książę Jakub Kettler kupił od swojego krewnego, angielskiego króla Karola I, prawa do karaibskiej wyspy Tobago, na której Anglicy próbowali się bez powodzenia wielokrotnie osiedlić. Wcześniejsze próby osiedlenia się tam Kurlandczyków, w latach 1637-1642, także się nie powiodły, gdyż kolonistów wybili Indianie Karaibowie. Zdeterminowany i uparty książę przystąpił do rozbudowy swojej floty, która w ciągu kilku lat osiągnęła stan jednej trzeciej floty Anglii. Był to wyczyn niebywały, biorąc pod uwagę fakt, iż Kurlandia liczyła wtedy zaledwie 200 tysięcy mieszkańców. W roku 1654 roku Wilhelm Mollens, dowódca kurlandzkiego statku wojennego „Herzogin von Curland”, przybił do brzegów Tobago i ogłosił wyspę kurlandzką kolonią pod dumną nazwą Nowa Kurlandia. Wraz z Mollensem na Tobago przybyło 80 rodzin osadników i 200 żołnierzy. Założyli oni Fort Jakobus, nazwany tak na cześć Jakuba Kettlera i osadę Jacobstadt, a później miasto i port nazwany Casimirshafen - na cześć polskiego króla Jana Kazimierza, zwierzchnika lennego Kurlandii. Wilhelm Mollens został pierwszym kurlandzkim gubernatorem Tobago. Wyspa okazała się doskonałym miejscem do uprawy trzciny cukrowej, kakao i tytoniu. Nowa Kurlandia zaczęła błyskawicznie przynosić duże dochody, a liczba kurlandzkich osadników, głownie rolników, rzemieślników, handlarzy, kupców i żołnierzy, szybko wzrosła do ponad 12 tysięcy osób.


Wypłynięcie ekspedycji, Alfredo Roque Gameiro (1864-1935) 

Na nieszczęście dla kurlandzkich kolonistów w tym samym czasie na wschodnim wybrzeżu Tobago powstały konkurencyjne osady holenderskie. W 1659 roku Holandia zajęła kurlandzkie posiadłości na wyspie, wykorzystując osłabienie Kurlandii w Europie spowodowane wojną polsko-szwedzką.  Po zakończonej pokojem w Oliwie drugiej wojnie północnej Kurlandia kilkukrotnie odzyskiwała i traciła swoje posiadłości na Tobago, by ostatecznie opuścić wyspę w 1690 roku. Jakub Kettler do końca swojego życia starał się odzyskać kurlandzkie kolonie drogą dyplomatyczną, lawirując między toczącym ze sobą wojny Anglią, Francją i Holandią. Wielokrotnie organizował kolejne wyprawy do Gambii i na Tobago. Zamierzał nawet odkupić od Hiszpanii wyspę Trynidad. W 1664 roku Kurlandia oficjalnie zrzekła się praw do Gambii w zamian za uznanie jej praw do kolonizacji Małych Antyli. W końcu, tuż przed swoją śmiercią w 1681 roku, książę Jakub Kettler odsprzedał angielskiej kampanii handlowej prawo do kolonizacji Tobago. Mimo to Kurlandia zgłaszała roszczenia wobec Tobago aż do czasu upadku Polski w wyniku III rozbioru w 1795 roku. Ostatecznie w 1814 roku wyspę Tobago zajęli Anglicy.

Dziwne, skomplikowane i często powszechnie nieznane są dzieje naszego kraju. Być może, gdyby nie rozbiory, historia Polski potoczyłaby się zupełnie inaczej i dzisiaj na karaibskich wyspach płacono by złotówkami, a dźwięki calypso byłyby jednym z elementów polskiej muzyki folklorystycznej. Niestety, ten rozdział polskiej odyseji kolonialnej, rozpoczętej przez Jakuba Ketllera na dwóch kontynentach jednocześnie, zakończył się ostatecznie w dniu trzeciego rozbioru Rzeczpospolitej Obojga Narodów. 

Wojna trojańska czyli nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.



„Pamiętaj.... będę tutaj na zawsze, tak długo jak będziesz o mnie pamiętał. Jestem gwiazdą, która błyszczy jasno i nie znika nawet w świetle słońca...pozostanę z Tobą na zawsze, gdy opowiadasz moją historię....moją historię. Jestem głosem na zimnym wietrze, szeptem. I jeśli się wsłuchasz, usłyszysz mnie przez wieki i niezmierzony błękit nieba.” 

Chociaż zakończyła się tragedią - majestatyczne miasto legło w ruinach, najodważniejsi i najlepsi na zawsze pozostali na spływającym krwią polu bitwy, a setki innych zaginęło na morzu - historia wojny trojańskiej do dzisiaj wzbudza nasze emocje. Opowieść o sojuszu miast greckich, zawartym by odbić piękną Helenę i pokonać miasto niezwyciężone - pełna jest heroicznych czynów, podstępów, zdrady, wiarołomności, lojalności, współczucia i aktów empatii okazywanych przez bohaterów z obu stron. Oczywiście, nie możemy zapomnieć o sławnym koniu trojańskim! Przez wiele wieków niezliczeni greccy gawędziarze zajmowali się tym lub owym szczegółem historii wojny trojańskiej - tkając na ich kanwie własne mity. 


Mapa starożytnej Grecji, Ilium i Troi 

Helena: Twarz, dla której tysiące okrętów wojennych wyruszyło w morze

Wypadki, które przyczyniły się do wybuchu wojny trojańskiej miały miejsce o wiele lat wcześniej. Podstępny konkurs piękności, bezcenne jabłko, przesięga, która miała ocalić małżeństwo, przekupstwo, niewierna żona i mur nie do przebycia - to wybuchowa mieszanka, która doprowadziła do wojny trwającej całą dekadę. 

Opowieść zaczyna się od zaślubin Peleusa i Tetydy, uroczystości zaprawdę niebiańskiej. Nieomal wszystkie boginie i bogowie zstąpili z Olimpu, by zaszczycić swoją obecnością ceremonię na Górze Pelion - wszak niezwykle rzadka to okazja, by bogini wychodziła za mąż za zwykłego śmiertelnika! Jedynie Eris, kłótliwa bogini niezgody, nie została na te zaślubiny zaproszona. Rozwścieczona tym brakiem szacunku, chcąc się zemścić, rzuciła pomiędzy boginie złote jabłko z napisem "Dla Najpiękniejszej".  I zaczęły boginie walczyć między sobą o złote jabłko i miano najpiękniejszej - Hera, Atena, Afrodyta.....Zdesperowany awanturami bogiń Zeus wyznaczył na arbitra boskiego konkursu piękności Parysa - księcia z potężnego miasta Troi, który cieszył się sławą najprzystojniejszego wśród śmiertelnych. Skłócone boginie, zamiast zaufać opinii Parysa, postanowiły przekupić pięknego księcia. Hera obiecała mu władzę nad całym światem,  Atena przyrzekła zwycięstwo w każdej bitwie, a Afrodyta, bogini miłości - kusiła najpiękniejszą na świecie kobietą, Heleną. Parys bez chwili wahania przyznał Afrodycie złote jabłko wraz z tytułem najpiękniejszej wśród nieśmiertelnych. Bogini miłości zapomniała wszakże powiedzieć Parysowi rzecz naistotniejszą - Helena została już zaślubiona greckiemu królowi Sparty, Menelaosowi.

"Sąd Parysa" William Etty (1787-1849)

Uroda Heleny była tak olśniewająca, iż każdy z ponad dwudziestu książąt greckich - byłych pretendentów do jej ręki, był wciąż pogrążony w żalu i smutku z powodu utraty jej względów. I każdy z nich przysiągł innym odrzuconym rywalom, że choć pogodził się z wyborem Heleny, to bezlitośnie ukarze każdego, kto ośmieliły się wykraść Helenę jej mężowi.   

Gdy Menelaos dowiedział się o zniknięciu Heleny,  zwrócił się o pomoc do swojego brata Agamemnona. Król Agamemnon, wielce szanowany i mądry, zebrał wszystkich byłych rywali do ręki Heleny i przypominając im o złożonej przesiędze, wymógł, by wyruszyli pod jego dowództwem na wojnę, aby ukarać trojańskiego księcia i odbić Helenę. Zebrali zatem Grecy potężną flotę tysiąca statków, z ponad dwóch tuzinów greckich królestw i wyruszyli na wyprawę przeciwko Troi.   

Oblężenie Troi i śmierć Achillesa

Troja od bardzo wielu lat cieszyła się sławą potężnego, bogatego, a niezdobytego miasta, więc sprytni Grecy zamiast zaatakować budzącą grozę twierdzę, zaczęli plądrować i grabić pobliskie miasta i osady, by odciąć źródła zaopatrzenia i pomocy wojskowej dla Troi. Zjednoczone siły greckie, pod wodzą króla Agememnona siały śmierć i spustoszenie przez dziewięć długich lat, lecz nigdy nie zdołały przedrzeć się przez potężne mury Troi. Jedynym sukcesem greckim było zdobycie palladionu, który według mitu miał być przez Zeusa zrzucony z Olimpu Dardanosowi lub jego potomkowi Ilosowi, założycielowi Troi. Ponieważ Troja, według wierzeń, nie mogła być zdobyta  dopóki palladion będzie znajdował się w trojańskiej świątyni Ateny, Diomedes i Odyseusz pod osłoną nocy wykradli święty posążek. 

Pojedynek Parysa i Menelaosa, styl czerwonofigurowy, ok. 485-480 p.n.e. Muzeum Luwr w Paryżu  

W dziesiątym roku oblężenia wydawało się, że to Troja zaczyna odnosić zwycięstwa nad Grekami, gdy nadeszła jakże potrzebna miastu, a długo oczekiwana pomoc z obcych krain. Pierwsza na odsiecz przybyła królowa Amazonek, Pantazylea,  a po niej ze swą wielotysięczną armią król Etopii,  Memnon - siejąc strach i śmierć wśród Greków.  Ostatni rok oblężenia przyniósł ogromne straty obu stronom. Zginęli sławni i bohaterscy wojownicy: Antilochus, młody i odważny syn Nestora, król Etopii Memnon, Hektor, Patrokles i niezwyciężony Achilles. Choć Parys, za którego przyczyną wybuchła wojna, nigdy nie okazał się wytrawnym wojownikiem, jego strzała - prowadzona ponad murami Troi przez sprzyjającego mu boga Apollo - ugodziła Achillesa w piętę. Niepowetowana była to starta dla Greków, wszak Achilles był niezwykle odważnym i uważanym za nieśmiertelnego wojownikiem. Syn Peleusa i Tetyty - został przez swą boską matkę obdarowany ponadludzką siłą i odwagą, a Tetyta, by uczynić syna nieśmiertelnym, kąpała niemowlę w rzece Styks, trzymając go za piętę. Jedynie rana zadana w piętę mogła zabić Achillesa! 

Strzeż się Greków, nawet gdy przynoszą dary: Koń Trojański

Po dziesięciu nieomal latach oblężenia Troja nadal pozostawała niezdobyta. Mury miasta, zbudowane przez bogów Apolla i Posejdona wznosiły się wciąż dumne i nienaruszone, urągając Grekom swą, wydawałoby się, niezniszczalną potęgą. Zdesperowani przeciągającą się wojną księżęta i królowie greccy postanowili posłuchać Odyseusza, który wpadł na podstęp, jak dostać się wewnątrz murów niezwyciężonego miasta. Z pomocą bogini Ateny Grecy zbudowali gigantycznego drewnianego konia, w którym ukryli się najodważniejsi wojownicy greccy pod wodzą Odyseusza. Pozostałe wojska greckie wsiadły na okręty i udajac, że odstępują od oblężenia Troi, odpłynęły - po to jedynie - by ukryć się za pobliską wyspą Tenedos. 

Gdy Trojanie znaleźli pod murami miasta pozostawionego przez Greków konia, niektórzy chcieli go spalić, a inni zrzucić z urwiska. I chociaż zrozpaczona proroczą wizją upadku Troi księżniczka Kasandra ostrzegała przed wprowadzeniem konia w mury miasta, rodacy nie uwierzyli jej, pewni, że koń z inskrypcjią ku czci bogini wojny Ateny to znak dobrej fortuny. Wszak po dziesięciu latach wojny Grecy odstąpili od oblężenia miasta!  

Ajaks zmusza wieszczkę Kasandrę, córkę króla Priama do oddania palladionu
Kielich w stylu czerwonofigurowym, 440-430 p.n.e. 

Ostrzegał też mieszkańców Troi mądry prorok Laokoon. Gdy rzucił oszczepem w gigantycznego konia, by udowodnić, że w środku drewnianej konstrukcji ukryli się Grecy, znowu do akcji wkroczyła bogini Atena. Za jej to sprawą z morza niespodzianie wyskoczyły dwa olbrzymie węże i zmiażdżyły w swoich potężnych objęciach Laokoona i jego synów. Trojanie, świadkowie tragedii, uznali jednak, że Laokoon został ukarany przez Atenę za próbę zbeszczeszczenia poświęconego jej konia. No cóż, jak widać na przykładzie Kasandry i Laokoona - nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.

Podstępu Greków dopełniły kłamstwa greckiego wojownika Sinona. Trojanie znaleźli go pod murami miasta, poturbowanego, w poszarpanym ubraniu, ze związanymi rękami. Sinon opowiedział im wstrząsającą historię ucieczki od Greków, którzy chcieli poświęcić go Atenie, by przebłagać boginię rozwścieczoną kradzieżą palladionu z poświęconej jej świątyni. Dla przebłagania Ateny Grecy - opowiadał Sinon - zbudowali drewnianego konia, tak gigantycznego, by nie mógł zmieścić się w bramach Troi. Gdyby bowiem Trojanie wprowadzili go do miasta - koń przyniósłby im szczęście i wygraną w wojnie. Zniszczenie konia, rzecz oczywista, przyniosłoby z kolei Trojanom zemstę Ateny. 


Koń trojański. Scena z filmu "Troja" (2004) 

Szczęśliwi z zakończenia wieloletniego oblężenia mieszkańcy Troi, przekonani wyjaśnieniami Sinona, sami zburzyli część murów swojej fortecy, by wprowadzić konia do miasta. Upojeni winem po radosnej celebracji zwycięstwa nad Grekami - zasnęli mocnym, spokojnym snem. Jedynie Helena, podejrzewając podstęp, długo w noc chodziła wokół konia i udając głosy ich żon - nawoływała greckich wojowników. Na próżno jednak, bo Odyseusz nie pozwolił odpowiadać Helenie.

Głęboką nocą Sinon uwolnił wojowników Odyseusza z wnętrza drewnianego konia, po czym wysłał posłańca, by sprowadzić grecką flotę na bezbronne i śpiące miasto. Niezwyciężona Troja została zrównana z ziemią w jedną tragiczną noc, a wszyscy jej mieszkańcy zostali w bestialski sposób wymordowani przez Greków. Masakra Troi i zbeszczeszczenie jej świątyń tak zagniewało bogów, iż zemścili się na Grekach nie pozwalając im na spokojny powrót do domu. W zesłanych przez bogów sztormach zniszczone zostały nieomal wszystkie greckie okręty, a niedobitki greckich wojowników pod dowódctwem Odyseusza przez długie jeszcze lata błąkały się po morzu, szukając drogi do domu. Niewielką to jednak było pociechą dla Trojan. Ich dumne i potężne miasto przestało istnieć na zawsze.

"Płonąca Troja"  Pieter Schoubroeck (1570-1607)